Dawno, dawno temu… taki wynik nikogo by nie zdziwił, ale w sobotni wieczór na Stade Velodrome w Marsylii mało kto dowierzał, że Argentyńczycy mogą zagrać aż tak źle. Bez pazura, bez zęba w ofensywie i jednocześnie bez polotu, koncentracji, czy dokładności. A Anglia zrobiła swoje. Pokazała dojrzałość taktyczną i wygrała 27:10.
W metrze i przed stadionem w Marsylii dominowali Argentyńczycy. Jak zawsze głośni, pełni entuzjazmu i rozśpiewani. Na ich przyśpiewki raz po raz odpowiadał „Swing low, sweet chariot”, ale nikł w biało-niebieskiej wrzawie. Na trybunach było już inaczej. Tutaj moc gardeł była wyrównana, a reakcje równie żywiołowe. Co ciekawe kibice obu zespołów, podczas prezentacji składów na telebimach, z podobnym natężeniem wygwizdali swoich szkoleniowców.
Argentyńczycy przez wiele osób wskazywani byli przed tym spotkaniem jako faworyci, ze względu na ostatnie porażki Anglii. Jednak mało kto zwrócił uwagę, że Pumy wygrały tylko 3 z 10 ostatnich meczów. Co prawda w listopadzie ubiegłego roku minimalnie pokonały Anglików, a drugi skalp zdjęły z Australii, jednak trzecie zwycięstwo przyszło w meczu z Hiszpanią, która do potęg nie należy. Można było więc wyczytać między wierszami, że Argentyna nie jest w najwyższej formie. Ale gdy Tom Curry dostał żółtą kartkę, ktora została zamieniona na czerwoną i Anglia od 3. minuty grała w 14, chyba nikt nie spodziewał się, że takiej sytuacji można nie wykorzystać. I kiedy Pumy wyszły na prowadzenie 3:0, nikt również nie uwierzyłby, że kolejne punkty zdobędą dopiero w 78. minucie meczu…
Mecz nie należał do pięknych. Wręcz przeciwnie, raczej trzeba doszukiwać się w nim elementów godnych podziwu. Wśród nich na pewno jest dyscyplina taktyczna Anglików oraz fenomenalnie ułożona noga Georga Forda. Łącznik ataku nie tylko miał stuprocentową skuteczność z podstawki, ale dodatkowo kopnął trzy drop goale na przestrzeni 10 minut - w tym jeden z połowy boiska. Drop goalem z linii pola punktowego przenosił grę o prawie 60 metrów i kopał w aut idealnie pod chorągiewkę w narożniku. Perfekcja godna podziwu! - George widzi rzeczy, których inni zawodnicy nie widzą. Organizuje wokół siebie drużynę i dziś poprowadził nas do zwycięstwa - mówił podczas konferencji prasowej kapitan Anglików Courtney Lawes.
Trener Steve Borthwick obok swojego kopacza chwalił jednak cały zespół. - Mówili, że „starzy” zawodnicy nie wygrywają. Dziś dzięki doświadczeniu tego zespołu odnieśliśmy zwycięstwo, mimo że 78 minut graliśmy w osłabieniu. Wykonaliśmy bardzo ciężką pracę w okresie przygotowawczym i teraz zaczynamy odbierać swoją nagrodę. Mamy też tu wspaniałych kibiców, którzy pojadą teraz za nami do Nicei i wydadzą we Francji sporo pieniędzy, więc musimy zadbać o to, by te wieczory na stadionie dały im sporo radości i satysfakcji. Również tym, którzy oglądają nas w swoich domach i pubach w Anglii. Chcemy cieszyć ich swą grą i wynikami - podkreślił.
Gra jako taka nie była widowiskowa, ale skuteczność, dyscyplina i pomysł na zatrzymanie rywala podczas gry w osłabieniu był fenomenalny. Z każdą kolejną „trójką”, psychika Argentyńczyków otrzymywała cios, po którym frustracja rosła, a błędy się mnożyły. - Brakowało nam koncentracji, a z czasem zaczęło brakować również cierpliwości - przyznał Julian Montoya po meczu.
Michael Cheika podczas konferencji znalazł się pod obstrzałem argentyńskich dziennikarzy. Co ciekawe odpowiadał na wszystkie pytania po hiszpańsku, okazując w ten sposób szacunek dla mediów z kraju, którego kadrę prowadzi. Jego odpowiedzi były jednak dość ogólnikowe i pozbawione konkretów. - Chcieliśmy wziąć sprawy w swoje ręce, ale nie potrafiliśmy. Przez kolejne błędy nie udawało nam się zmienić rytmu gry i nie realizowaliśmy tych założeń, którym poświeciliśmy przygotowania. Z pewnością zabrakło koncentracji, ale nie zamierzamy teraz nic zmieniać w naszej grze. Musimy tylko zacząć kreować okazje, zamiast na nie czekać - powiedział.
Argentyna pokazała co potrafi dopiero w 78. minucie, kiedy wreszcie zagrała akcję złożoną z więcej niż kilku faz, nie popełniając przy tym błędu. Wcześniej rozgrywała piłkę tak, jakby prowadziła w meczu, a nie goniła wynik. Nie rozgrywała szybkich autów, zatrzymywała grę po chwycie na własnym 22, zamiast wychodzić z inicjatywą i szukać luk. A grała przecież wciąż w przewadze. Nie było też szybkich karnych, a młyn nie potrafił zdominować osłabionej formacji przeciwnika. Pumy w tym meczu wszystko zrobiły źle i skutecznie uciszyły swoich kibiców.
Niedzielny mecz Japonii z Chile pokaże co jeszcze może wydarzyć się w tej grupie. Musimy też poczekać na pierwszy błysk Samoa. Jedno jest pewne - jeśli Argentyńczycy szybko się nie obudzą, mogą nawet nie wyjść z grupy, bo wspomniane dwa zespoły z pewnością będą chciały zapolować na ćwierćfinał.
Z Marsylii
Kajetan Cyganik